Ludzie PiS poszli do polityki dla pozycji społecznej, pieniędzy i komfortu życia. A prezes – w imię swych infantylnych marzeń o władzy absolutnej – wymaga teraz od nich ascezy.
Gdy PiS obejmował władzę w roku 2015, prognozowałem, że jego rządy potrwają około 2 lat. Mam na to świadków w redakcji „Gazety Wyborczej”, kto nie wierzy, może zapytać. Traktując tę prognozę dosłownie – pomyliłem się. Nie wygląda na to, by w najbliższym czasie Prawo i Sprawiedliwość miało stracić władzę. Formułując przepowiednię, nie wziąłem poprawki na erozję standardów życia politycznego w Polsce. W poprzednich, normalnych i cywilizowanych warunkach, wyszłoby na moje.
Kryzys polityczny taki jak ten obecny, spowodowany pazernością polityków rządowych, doprowadziłby do potężnego przesilenia politycznego, w wyniku którego konstrukcja wzniesiona przez Jarosława Kaczyńskiego rozsypałaby się zapewne jak domek z kart. To, że dziś się tak nie dzieje, wynika z faktu, że normalne standardy demokracji przestały w Polsce obowiązywać i władza w stanie agonalnym może przedłużać swą wegetację. Do czasu.
Jarosław Kaczyński wyczerpał już znaczną część arsenału trików socjotechnicznych i politycznych, pozwalających podtrzymywać legitymizację jego rządów. Po odwołaniu Beaty Szydło i mianowaniu na jej miejsce Mateusza Morawieckiego nie może już zamydlić oczu opinii publicznej kolejną rekonstrukcją gabinetu.
Pewnie teraz żałuje, że pospieszył się z wymianą premiera. Zrobił to przedwcześnie i bez wyraźnej potrzeby politycznej, budząc zdziwienie i niezadowolenie w kręgach działaczy i elektoratu PiS. Możliwość zdymisjonowania szefa rządu i powołania nowego człowieka, który przyszedłby z czystą kartą i symbolizowałby nowe otwarcie, przydałaby mu się teraz. Ale ten pocisk został już odpalony i drugi raz nie da się go użyć.
Kaczyński próbuje więc zmusić PiS do demonstrowania ascetyzmu. Posłowie, samorządowcy, przedstawiciele aparatu mają się zgodzić na znaczące obniżki uposażeń, by przekonać wyborców, że oskarżenia o pazerność są nieprawdziwe. Tyle tylko, że opinia publiczna doskonale zdaje sobie sprawę, iż jest to krok wymuszony przez okoliczności, mający zamaskować prawdziwą naturę rządów PiS. Po drugie zaś – wywołuje on zrozumiałe i uzasadnione niezadowolenie w szeregach działaczy partii rządzącej. A to podważa pozycję Jarosława Kaczyńskiego jako nieomylnego i uwielbianego wodza.
PiS nie jest normalną demokratyczną partią polityczną, taką samą jak pozostałe ugrupowania na polskiej scenie. Widać to już nawet w zapisach statutu, który oddaje prezesowi niespotykanie wielką władzę, zwłaszcza w sprawach personalnych. To Kaczyński w ostatecznym rozrachunku jednoosobowo decyduje, kto będzie kierować strukturami partii w terenie, kto będzie kandydatem do parlamentu czy do europarlamentu.
Dopóki prezes prowadził partię od zwycięstwa do zwycięstwa i dawał jej działaczom dostęp do konfitur w administracji państwowej i spółkach skarbu państwa, ten układ był funkcjonalny i nie rodził sprzeciwów. Pozycji wodza nikt nie tylko nie ośmielił się, ale i nie miał powodu kwestionować. Teraz jednak sytuacja się zmienia. Wódz żąda wyrzeczeń i odbiera konfitury.
A w imię czego to robi? W imię swej osobistej władzy. Aktyw PiS coraz wyraźniej widzi, że wyznawana przez działaczy hierarchia wartości rozjeżdża się z tą, którą wyznaje prezes. Oni poszli do polityki dla pieniędzy, komfortu, pozycji społecznej i poczucia, że przynależą do rządzącej elity. Dla niego zaś większość materialnych wartości nie ma większego znaczenia. Chodzi mu tylko o to, by być zbawcą narodu i by móc rozstawiać pionki na politycznej szachownicy, której na imię Polska. By brat był pochowany na Wawelu i miał pomniki w każdym mieście. By w Starachowicach była ulica matki – Jadwigi Kaczyńskiej. Tylko to się liczy. W wymiarze materialnym Kaczyński jest typem ascetycznego maniaka władzy, podobnie jak był nim Władysław Gomułka czy János Kádár na Węgrzech.
Marzenia prezesa są marzeniami małego chłopca, który przypadkiem zaplątał się w dorosłą politykę. Dopóki jednak jego wyznawcy i wielbiciele mogli przy okazji realizować także swoje aspiracje, infantylizm przywódcy nie rzucał się w oczy i nie stanowił problemu. Ale dziś? Działacze PiS-u, zmuszeni do godzenia się z obniżkami zarobków, zaczną zadawać sobie pytanie: czy na pewno chcemy iść ślepo w ogień za człowiekiem o mentalności chłopczyka?
Ciekawe, jakiej odpowiedzi udzielą.
Dodaj komentarz
13 komentarzy do "Tak upada mit wodza"
Kaczynski sam nie odejdzie. Wladza za bardzo uderza do glowy. Pojecie honoru dla niego nie istnieje. Usunac go moga tylko jego ludzie. A stanie sie to wtedy, gdy uderzyl ich po kieszeniach. Tak to jest z lojalnoscia zbudowana na forsie.
Myślisz, że faktycznie dojdzie do buntu na pokładzie?
Przecież tam dopiero teraz zaczynają tworzyć się koterie.
Bez wątpienia znajdą sposób, by zrekompensować sobie straty.
Tak naprawdę, to głupota wodza uderzy tylko w opozycję i samorządowców.
Tam musi być jeszcze coś więcej. W końcu jego ludzie stali za nim, mimo że przez lata („osiem lat…”) prowadził ich od klęski do klęski. Wielu z nich zapewniał znośną egzystencję, ale jednak nie tysiącom. A od trzydziestu miesięcy jest ich już tysiące. I nie przyszli do niego biedować, zaciskać pasa, wyrzekać się – przyszli BRAĆ.
I nie wiadomo już, kto jest czyim zakładnikiem…
Do grudnia na pewno skończy jak Grudzień.
Tak, tak i jeszcze raz tak … w imię zgody narodowej.
Wolę być okradana bez znieważania, niż z.
Lepiej się po prostu czuję, gdy dokonuje się na mnie gwałtu w kulturalny sposób.
Nasz Polski Duce – hihi. Ciekawe, czy Prezes Polski umie sobie zawiązać buty.
Nie kochanieńka, na Duce pozuje się … nasz prezydent wszystkich Polaków.
3 razy D – Duce, Duda, dupa….wszystko w jednej osobie 🙂