Coś się dzieje z umysłami polityków, którzy odwiedzają imperium medialne Tadeusza Rydzyka, iż ulegają swoistej fiksacji? Podjęcie decyzji, aby tam udzielić wywiadu bądź wdać się w rozmowy (niedokończone) świadczy o psychicznym „dyrdum”. Czy dlatego tak się dzieje, że osoba, naprzeciw której siadają, jest w sutannie (habicie)? Acz jestem w stanie zrozumieć polityków irańskich, którzy odwiedzają irańskie media, bo są immamami i teokratami. Dlaczego jednak w Polsce TV Trwam, która ma znikomą oglądalność ze względu na niski poziom – poziom gazetki ściennej, jest tak ostentacyjnie uprzywilejowana przez władze PiS?
Mateusz Morawiecki, nowy premier rządu polskiego, pierwszego wywiadu udzielił „gazetce ściennej” – TV Trwam, dostał tam intelektualnego „dyrdum”, mianowicie podzielił się swoim marzeniem: „rechrystianizować Europę”.
Ki diabeł znaczy ów termin w polityce, w socjologii, w naukach przyrodniczych i humanistycznych? Termin zrozumiały, ale zastosowanie jego na pewno – nie. Bo Morawiecki księdzem nie jest ani reprezentantem Watykanu. Podejrzewam nawet, że z taką gadką-szmatką papież Franciszek posłałby go do porządnej szkółki jezuickiej bądź dominikańskiej, aby podciągnął się w rozumieniu współczesności i nowoczesności.
Czyżby Morawiecki duchowo był taki znikomy, że stara się podlizać kapłanom? Czasy chrystianizowania mamy dawno za sobą. Skończyły się wraz z krucjatami i Inkwizycjami, a cezurą w polityce europejskiej jest Rewolucja Francuska (cokolwiek o niej myśleć). Nikt się potem nie odważył na rzeczywisty mariaż polityki z chrystianizacją. No, oprócz faszystowskiego premiera Słowacji ks. Jozefa Tiso. Partie chadeckie, jak np. niemiecka CDU odwołują się do aksjologii chrześcijańskiej, a to diametralnie inne niż doktorat z teologii Tadeusza Rydzyka.
Morawiecki co prawda szybko dodał, że „w wielu miejscach nie śpiewa się kolęd, kościoły są puste i są zamieniane na muzea”, ale pozostał po tym jego „rechrystianizowaniu” odór Pizarro, a dokładnie re-Pizarro. Mogę się rozpisywać i dociekać, co Pizarro Morawiecki ma na myśli i tak nie dojdę, bo tego dojść nie sposób, jak nie dojdziemy do głębszej konkluzji z jakimkolwiek podobnym dyrdum.
Zestawiam Morawieckiego z kimś na wskroś normalnym, jednym z nas, acz wielce wybijającym się – z Donaldem Tuskiem, który dostał doktorat honoris causa Uniwersytetu w węgierskim Pecs. Przy odbiorze doktoratu powołał się na tradycję europejską z bardzo szeroką paletą wartości kulturotwórczych, ale nie usłyszałem żadnego marzenia o wojowniczej rechrystianizacji, żadnych zachęt do zamierzchłych krucjat i zapędzeniu ludzi do kościołów, jak do stodół.
Tusk jednak przestrzegał przed tym, że „nie będzie Europy, jakiej pragniemy, jeśli od wewnątrz opanują ją nasi polityczni barbarzyńcy”. Tym dzisiaj jest rechrystianizacja – barbarzyństwem, cofnięciem się do pełnych kościołów.
Może Morawiecki nie miał tyle złego na myśli, to jednak świadczy, że nie potrafi formułować myśli, to źle świadczy o nim jako „trzcinie myślącej”, o jego marnym wnętrzu. Tusk był i jest człowiekiem oczytanym, to słychać w jego mowie i wyczytać można w eseistyce. W Pecs powoływał się na wybitną książkę Claudio Magrisa „Dunaj”, która jak ta europejska rzeka płynie narracją przez bogactwo Europy, a nie na wąsko pojętą rechrystianizację (niestety, historycznie można odczytać ją jako krwawe barbarzyństwo).
Morawiecki proponuje więc dzisiaj jakąś rekonkwistę, barbarzyństwo. Pobrzmiewają w nim nuty odwetowej endecji, pokłosia międzywojnia, sojuszu narodu i chrystianizacji, która zapłonęła stodołą w Jedwabnem. To jest wąsko pojęte zapełnianie pustych kościołów. Ale gdy jest się w niszowej TV Trwam, to dostaje się takiego dyrdum, jak Morawiecki. Niedobrze nam to wróży, oj, niedobrze…
Oj, panie Waldemarze, przecież to jest oczywiste, że do obowiązków każdego pisiorskiego mianowańca należy złożyć hołd lenny kloace Geotryskowi z Torunia. Bez tego ani rusz. Ale wiedząc co nieco o Mateuszku, nie śmiem posądzać go o nadmiernie dewocyjne pojmowanie rydzykowego katolstwa. Bankier – katol? Raczej – bankier cynik. A jeszcze lepiej – bankier karierowicz. Zapisanie sobie w CV, że się było premierem, to nie lada gratka. Być może cieniutki promyk nadziei w tym, że gość śpi na pieniądzach, że tych pieniędzy chce jeszcze więcej, premierostwo tutaj jest raczej przeszkodą. Prezes banku zarabia o wiele więcej, niż Prezes Rady Ministrów, a obowiązków co niemiara. Właściwie Morawiecki jest JEDYNĄ osobą w tej bandzie, która będzie mogła Karaluchowi pokazać Wielką Figę. (ewentualnie mniej elegancko – środkowy palec) Pytanie brzmi – nie, CZY on to zrobi, tylko KIEDY? I kiedy dojdzie do zwarcia na tle kompletnej ignorancji Karalucha w dziedzinie ekonomii. Duduś (o ile nie zawetuje nieszczęsnych ustaw o SN i KRS) w ogóle się tu już nie liczy. Zostanie szmatą. Po złożeniu hołdu lennego Kloakowi Geotryskowi być może spróbuje kopnąć maciora w dupę. Jeśli uda się z maciorem, reszta to pikuś. Waszczu, szyszki i inne popaprańce mogą wtedy pakować manatki. Liczę po cichu (pewnie jestem naiwniakiem), że z Mateuszkiem – wolnym strzelcem – Karaluch może mieć duuuuże kłopoty. Na wykopanie go może Karalucha być już nie stać. Poruszył Karaluszek stertę gówienka. A stare powiedzenie mówi – „kupą, mości panowie, kupy nikt nie ruszy.” A Karaluszek poruszył……..